Oczy Polski po raz kolejny zwróciły się w stronę Sandomierza. Miasto zasłynęło już nie tylko z księdza detektywa Ojca Mateusza. Od poranka Polska patrzyła na zmagania Sandomierza z powodzią.
To wielki dramat mieszkańców miasta – prawobrzeżnej części. Stracili dobytek życia. Wiele domów nie nadawało się do remontu. Woda pozalewała aż po sufit ze wszystkim co znajdowało się w środku.
19 maja 2010 roku kilka minut po godzinie piątej, strażacy przestali walczyć o wał w Koćmierzowie. Woda przelała się górą zabierając z sobą część zapory, którą ratownicy ustawili na szczycie wałów. Nikt nie spodziewał się, że właśnie około piątej nad ranem Wisła w Sandomierzu zanotuje najwyższy stan w historii – 849 centymetrów. Po godzinie piątek strażacy zaczęli się wycofywać.
19 maja 2010 roku kilka minut przed godziną szóstą rano pojechałem z Krzysztofem Andurą, ówczesnym zastępcą dowódcy Jednostki Ratowniczo – Gaśniczej w Sandomierzu na koćmierzowskie wały.
Strażak z osiedla „huta” miał zabrać jednego z dowódców zmiany. Dojechaliśmy do drogi na Koćmierzów, zastępca otrzymał informację, że pękł wał. Z daleka już było widać pędzącą przez sady, brudną i spienioną wodę. Ludzie w popłochu uciekali. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co miało przyjść później.
Strażacy dostali rozkaz pozostania na miejscu. Strażak Andura już nie mógł wrócić ze mną do remizy przy ulicy Mickiewicza w Sandomierzu. Musiałem pieszo wracać do centrum. Po drodze mijałem zdezorientowane osoby, które pytały o sytuację. Odpowiadałem o rozmywanym wale. Niewielu jednak wyobrażało siebie, co to dla nich oznacza.
Po drodze do miasta minąłem Pawła Kicińskiego, na co dzień strażnika miejskiego. Szedł do domu w stronę prawobrzeżnej części Sandomierza tam, gdzie za kilkanaście minut pojawiła się woda. Strażnik powiedział, że w domu został jego 80-letni dziadek, który nie zamierzał nigdzie iść.
Kilka tygodni wcześniej Pawłowi po ciężkiej chorobie zmarł ojciec, radny Sandomierza. W ciągu dwóch miesięcy dwie tragedie, śmierć bliskiej osoby oraz utrata dachu nad głową.
Tymczasem równolegle z wdzierającą się wodą, mieszkańcy osiedla przy hucie jednoczyli się w walce z żywiołem. Nie liczyło się, że część z nich znała się tylko z widzenia. Cel jeden: uratować co się da. Groziło zalaniem ulicy Baczyńskiego i blokom.
Wszyscy mieszkańcy prawobrzeżnego Sandomierza, pytali gdzie zapowiadane przez rząd i lokalne władze wojsko oraz strażacy. Mówili o pozostawieniu samym sobie. Nie mieli worków i piasku, Prosili o pomoc.
Dało się wyczuć panujący chaos. Wydawało się, że służby ratunkowe nie bardzo wiedziały, co mają robić. Dopiero 19 maja wieczorem i przez dni kolejne do Sandomierza przyjechali strażacy z całej Polski, najwięcej z okolic Gdańska. Obozowisko mieli w jednostce wojskowej.
W trakcie majowej powodzi, w pierwszych jej dniach życie straciło pięć osób.